WIERSZE


  • s. Adelajda Suślik ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Imielinie 

  • br. Józef Stekla ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Apostołów Piotra i Pawła w Skoczowie

  • s. Agnieszka Przybylska ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Trójcy Świętej w Chełmie Śląskim

  • s. Teresa Brych ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Antoniego w Rybniku 

  • s. Janina Pilarska ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii NSPJ w Jastrzębiu Zdroju 

  • s. Janina Sitek ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Ścięcia Św. Jana Chrzciciela w Tychach 

  • s. Anna Nowak ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rudzie Śląskiej - Bykowinie

  • br. Jan Jagosz ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii św. Franciszka w Bielsku-Białej Wapiennicy

  • br. Wiesław Nogaj ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii św. Franciszka w Sosnowcu

  • br. Cezary Zakrzewski ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii św. Andrzeja Boboli w Olkuszu 

  • s. Lucyna Stępień ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Ap. Piotra i Pawła w Katowicach

  • br. Jan Mienciuk ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Floriana w Chorzowie

  • s. Anna Wera ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii NSJP w Bykowinie

  • s. Anna Janicka ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Pawła w Nowym Bytomiu

  • br. Janusz Wańczura ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Świętego Krzyża w Siemianowicach


 

S. Adelajda Suślik ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Imielinie

 

TAKIE BYŁY JAMNICE


Do Imielina należą różne okolice,
Tak samo -
nasza wieś Jamnice.
Dlaczego taka nazwa?
Pytałam mamy
Bo dawno temu,
Były tam dla zwierząt jamy.
W środku wsi kilka chatek,
Wszystkie z drzewa.
Za lasem młyn wodny,
Pierwsza ludzi potrzeba.
Rozległe pola, gdzieniegdzie odłogi
I piaszczyste drogi.
Wieś miała cztery stawy,
Największy był przy młynie.
Ale tam podobno,
Siedział utoplec w trzcinie.
Przez rozmokłe łąki
Wiodły przykopy,
Niosąc wody do stawów,
Gdy przyszły roztopy.
Trzy drogi do gościńca,
Prowadziły z naszego sioła.
Jedna w stronę Chełmu,
Gdzie chodzili ludzie
Do kościoła.
Droga trochę z górki
Przez mostek, do gościńca
I za gościńcem dalej
Była kolej.
Ta trzecia - mało uczęszczana (Skotnica)
Tam błota było
Aże pod kolana.
Iść tą drogą,
Niejeden się boi,
Bo przed gościńcem
Cmentarz stoi.
Niedawno założony
Na Myrchowej górce,
Gdzie wiatr latem i zimą
Wyprawiał harce.
Nieopodal dwór - "jakiegoś dziedzica",
Gdzie potem stanął
Kościółek z Farą
I sklep Brandysa.
Była też karczma Żyda,
Z zajazdem dla koni
I stara szkoła
Gdzie dzwonek na przerwę dzwoni.
Trzech rzeźników -
Grubych jak beczki
I kaplica stara
Gdzie zawsze przed obrazem
Paliły się świeczki.
Ludzie wierzyli w zabobony,
Bo ściśle przestrzegano -
Żeby starej baby
Nie spotkać rano.
Stara baba to katastrofa.
Ta już lepiej spotkać diabła
Mefistofa.
Że na mostku straszyło (Zokajdaś)
Każdy o tym wiedział.
Tam zły duch,
W czerwonym kubraku siedział
I palił fajkę.
Długie lata opowiadano tę bajkę.
Wieczorem - przeważnie jesienią,
Latały świetlorze, dwa metry
Nad ziemią.
To były natrętne duchy,
Spluły ludzi - do nitki suchej.
Niebezpieczny był pies,
Skóra i kości.
Latał z długim łańcuchem
Po wsi.
Był to duch potępiony,
Miał trzy głowy i dwa ogony,
Wył przeraźliwie -
Aż cierpła skóra.
Czasem też po wsi
Jeździła fura,
Bez koni.
Tylko jęk wiatrem za nią goni.
Straszno było !
Odważni postanowili -
nastawić sidła,
żeby połapać te straszydła.
Różne wersje opowiadano potem,
Jedni gadali:
Ze znaleziono śmiałków pod płotem.
Białych jak gołębie,
Ze strachu osiwieli.
Biada temu -
Kto ze złem walczyć się ośmieli.
Drudzy snuli przypuszczenie,
Że może zapadli się pod ziemię
. Albo do piekła -
porwano ich żywcem,
Bo jakże tak -
Można zniknąć cichcem ?
Różne snuto opowieści.
Minęło lat sto czterdzieści.
Teraz już nikt nie wierzy w duchy.
Dzisiaj ludzie -
To zuchy !
Sami noszą diablą skórę
I nad wszystkim
Mają górę.
Bywa, że za stracha stoją
I niczego się nie boją.
Ta opowieść -
Nie jest z palca wyssana.
To wszystko -
Opowiedziała mi moja mama.
 

*
MATKA

Matka - człowiek ukochany
Ulepiona nie z gliny
Lecz z najlepszej porcelany.
W pracy niepokonana.
W dążeniach wytrwała.
Zawsze zdrowa uśmiechnięta
Taka w mej pamięci została.
Nigdy nie zaspała
Swojego obowiązku.
Wstawała wczesnym rankiem,
Zawsze, bez wyjątku.
Rozpalała ogień,
Strawę gotowała
I głośno pobożne
Pieśni śpiewała.
Miała niezawodną pamięć.
I zawsze wśród
Codziennych zajęć,
Czy to w kuchni,
Czy na dworze
Słychać było jej śpiew.
Najpierw : Kiedy ranne
Wstają zorze.
Potem o Maryi Pannie,
O Józefie i o Annie.
O Alojzym i Bernadce.
O ptaszku i pustelniku.
Z mała tych pieśni bez liku.
W głowie miała tyle tego,
Wszystko według
Porządku kościelnego.
Cały dzień jak koń przy wozie,
Do tego chwalić imię Boże.
Czy radości, czy udręki
Wszystko przyjąć z Jego ręki.
To wszystko wielki podziw budzi,
Dziś już mało takich ludzi.

*

ODWIEDZINY BABKI

Babka z miasta przyjechała,
Już zapaskę opasała
I zaczyna gotowanie,
Dobry żurek na śniadanie.
Jeszcze zbiera mlecze dla gawiedzi,
Bo babka cicho nie posiedzi.
Bierze patyk i kalosze,
Ma cukierków za trzy grosze.
Jeszcze z płotu duża bańka,
Chodź zbierać dziady Adelka.
Co? Zbierać dziady do bańki?
Czy to kpiny?
Lecz babka tak nazywa ostrężyny.
W trawie ćwierkają koniki polne.
Zbierać ostrężyny zajęcie mozolne.
Pokłute mamy ręce i nogi,
Lecz jutro na obiad będą
Smaczne z serem pierogi.
Do tego kompot czerwony jak wino.
Patrzymy - z lasu idzie stara Ulino.
W zapasce ma grzybów rodzaj wszelaki,
Czerwone borowiki i żółte maślaki.
Bedły, rydze, cholewy i kurki,
Które w domu nadziewa na sznurki
I suszy przy kominie.
Bo grzyby suszone są dobre
Do każdej zupy w zimie.
Jak dobrze gdy babka
Do nas przyjedzie,
Bo pasie za mnie krowę
Pod polem i na miedzy.
Odmawia przy tym koronkę
Do świętej Zofiji,
Bo tak ma na imię.
Ma różne szkaplerze
I medaliki na szyi.
Jest też opasana
Białym powrózkiem świętego Franciszka,
Jakby jaka klasztorna mniszka.
Do tego gruby brewiarz nosi.
Z którego Boga o długie życie prosi.
Tyle w babce pobożności,
Że wszystkie środy i piątki pości.
Zawsze się śmieje, nigdy nie złości
Wspaniały przykład dla potomności.

*

MOJE DWIE BABKI

Moje dwie babki -
Zosia i Agnieszka.
Jedna w mieście,
A druga na wsi mieszka.
U każdej spracowane ręce -
W twarzy zmarszczki
I drobne sińce.
Babka wiejska -
Dwa warkocze nosi.
A jeden warkocz
W czubek spięty
Jest u babki Zosi.
I strój inny.
Zamiast kiecek - płaszcz,
I po tej czapce
Można poznać,
Że to z miasta babka.
Pamiętam dobrze -
Babki wiejskiej słowa :
Że starsza kobieta w czapce
Wygląda jak sowa !
Że chustka lepiej kobiecie pasuje.
Ale babka z miasta,
Tym się wcale
Nie przejmuje.
Mówi - że niepotrzebnie
Się gorszyć -
Zdrowiu szkodzić może.
A na zapas się martwić
I tak nic nie pomoże,
Że co ma być -
I tak będzie.
Więc po co tyle gadania?
Babka wiejska -
Była całkiem innego zdania.
O wszystko się martwi
I wiecznie biadoli.
Mówi, że wnet umrze,
Gdy ją głowa boli.
Gdy deszcz trzy dni pada -
Gada - potop będzie !
Same katastrofy
Widzi wszędzie.
Nawet na zapas się modli :
Od złego zachowaj nas Boże
Bo nigdy nie wiadomo
Co zdarzyć się może.
A jednego i tak nie pojmuje.
Że ta z miasta,
Niczym się nie przejmuje.
Moje dwie babki -
Dawno już są w grobie.
Lecz ja często wspominam je obie.
Ta wiejska - wcześnie
Poszła ze świata.
A ta miejska żyła długie lata.
I z tego morał taki się śmieje:
Że ten długo żyje,
Kto się niczym nie przejmuje.

*

OJCU GÓRNIKOWI

Ojcze - wytrwały człowieku.
Pracowałeś pod ziemią
Prawie pół wieku.
Ciężkie miałeś życie,
Wstawałeś rano
Zawsze o świcie.
W torbie licha strawa.
Grube kromki chleba
I czarna kawa.
Do dworca było daleko
I złe były drogi.
A tyś nigdy nie mówił,
Że cię bolą nogi.
W pociągu twarda ławka
I w górze uchwytów kilka.
Koła stukają do taktu,
Już Kosztowy, Brzezinka.
Małe okolice.
I nareszcie Mysłowice.
Potem poczta, Plac Wolności,
Ulica Pszczyńska, Rynek.
Bytomska, mały kościółek
I Piosek -
Gdzie latałeś już
Jako mały synek.
I tu - stoi kopalnia.
Od dworca pół godziny.
Wkoło dymią hałdy i kominy.
I tak było co rana.
Wchodzisz -
Zamyka się brama.
Ubierasz brudną odzież
Co wisi na haku.
Pobierasz lampę, znaczek
I jedziesz pod ziemię
Czarny nieboraku.
Pięćset metrów -
Czyli pół kilometra,
Jedziesz żywcem do piekła.
Robota niebezpieczna,
A zarobek marny.
Duszno, parno -
Wszędzie węgiel czarny.
I nigdzie żadnego widoku.
Ino śmierć czyha -
Na każdym kroku.
Bo w kopalni
Zawsze mrok panuje
I duch skarbnika,
Wiecznie pokutuje.
Strzałowy zakłada dynamit.
Bo węgiel twardszy
Niż granit.
Nie ukopiesz kilofem
Ni młotem.
Huk!
Węgiel wali się z łoskotem.
Czas wlecze się powoli.
Sił ubywa, grzbiet boli.
Każdy czarny, okopcony,
A sztygar woła :
Nie stójcie pierony
Bo nikt wam nie pomoże.
Nareszcie skończyła się szychta.
Do jutra kumple, szczęść Boże.

*
MIEĆ W SOBIE RADOŚĆ

Trzeba cieszyć się życiem bezustannie.
Nawet wtedy - gdy się jest chorym
Nieuleczalnie.
Widzieć za sobą śmierci cień.
Mimo to mieć radość w sercu
I dziękować Bogu za każdy dzień.
Nie sycić smutku i strachu -
To na siebie bat.
Z choroba i śmiercią żyć w zgodzie
Ot! Za pan brat.
Nie musi być wszystko doskonałe.
Przed sobą stawiać cele małe.
I dostrzec wartość w tym -
(powiem prosto z mostu)
Co było zawsze tak po prostu.

*

WIZJA

Poszedł dzień -
Na niebie gwiazdka mruga.
Przede mną noc długa.
Dobrze gdy nic nie boli.
Dlaczego dnie uciekają
A noc idzie powoli?
Lubię nocną ciszę.
Mam wtedy pomysły
I piszę, piszę…
W mieszkaniu tylko ja i kot.
Gdy nadchodzi burza -
Błyskawice, grzmot.
Niebo się rozdziera.
To stary klucznik Piotr
Okno na świat otwiera.
I patrzy.
Czy ktoś pod brama stoi.
I moknie, bo pukać się boi.
Poczciwy staruszek, broda sięga ziemi.
Kto tam? Pyta.
To ja! Mówię - wpuśćcie mnie choć
Do sieni!
Widzę dużo dusz się snuje,
Obce i znane.
Lecz mną nikt się nie interesuje.
Patrzę - aż dech mi zaparło -
Tyle ich już pomarło?
Oni mnie już zapomnieli.
Za dużo czasu nas dzieli.
Nie wiem - jak mam się zachować?
Zostać w niebie?
Czy iść na ziemię dalej pokutować?

*

OSTATNI ETAP

Znów wzięłam się w garść
I pomysły mam nowe.
Czas już nie zwleka.
Wdział buty siedmiomilowe
I kroczy, kroczy… ku mnie zmierza.
Niesie ogromny bęben,
Pałką weń uderza.
Bum!!! Bum!!! Wali i bije.
Za nim idzie upiorów tłum
I śpiewa rekwije.
Ubrani w habity i kaptury.
Przepasane białymi sznury.
Różańce długie aż do kostek.
Przeor modli się "Pater noster".
Północ. Zegar na wieży bije.
Przebrzmiały kuranty,
We wsi pies wyje.
Na cmentarz zmierza
Dziwna grupa.
Niesie tam mojego trupa.
W oczy piasku nasypali.
Poszli do karczmy -
Tam skórę oblali.

*

TRZY ŻYCZENIA

Miałam trzy życzenia.
Takie zwyczajne i proste.
Żeby raz jeszcze
Widzieć śnieg.
Przeżyć zimę i wiosnę.
I raz ostatni przyjechać do kraju
I jeszcze chciałam -
Czuć zapach bzów w maju.
Cieszyć się widokiem,
Jak mały wnuczek Julian
Stawia krok za krokiem.
Każde z tych życzeń
Się spełniło.
Żyję jeszcze.
Za to - cierpień przybyło.

*

TRUDNO

Nie czuję żalu,
Że odejść muszę.
Choroba mnie trapi.
Męczy ciało. Męczy duszę.
Radość, siły i zapały
Jak dym uleciały.
Rozproszyły się też
Wszelkie nadzieje.
I sens życia maleje.
A śmierć -
Aby zaprowadzić mnie do kresu,
Nie przychodzi.
Nie zna mojego adresu.
Na Jamnicach mnie szuka.
W okna domu puka.
Zaś na drodze u płotu,
Stoi Pegaz osiodłany
Gotowy do lotu.
Ciemny jak noc.
Już go śmierć biała dosiadła.
I wspiął się wysoko -
Gdzie gwiazdy...

Ktoś umarł.
Bo jedna z nich spadła.

*
ZADUMA

Bezsenne noce
noce bez snu.
Gdzie jest mój kraj -
czy tam, czy tu?
Tu żyję - tu chodzę
tu trwam.
Ale myśli i serce
i dusza są tam.
Dla ukojenia
piszę wspomnienia -
dobieram rymy,
płyną godziny.
Tęsknota siedzi obok mnie.
Myśli poszły daleko,
aż do granic bram.
I wtedy nie wiem -
jestem tu - czy tam?
A rano, gdy się budzę
ze snu -
wraca rzeczywistość -
i znów jestem tu.
I dalej chodzę,
i żyję, i trwam.
Lecz myśli, i serce, i dusza
są tam.

*

UCIEKŁY MARZENIA

Ile niespełnionych marzeń
Z wiatrem uleciało.
A z tych spełnionych
Nic już nie zostało.
I różowe okulary
Gdzieś się zapodziały.
Zbladły oczy, zwiędła skóra
I włosy posiwiały.
I dawne zapały
Dziś już nie warte.
Ino wspomnienia
Na strzępy podarte,
Wciąż wracają
Niezliczone razy
I kreślą niepotrzebnie
Minione obrazy.
Ni to dla nauki,
Ani dla przestrogi.
Już nie można
Zawrócić z drogi.
Za późno
Chciałyby radzić.
Nie starczy życia
Żeby coś naprawić.
Niedoskonałych
Stworzyłeś nas Boże.
Jaka szkoda,
Że młody nie wie,
A stary nie może.

*
DWIE OJCZYZNY

Mam dwie Ojczyzny -
Którą kocham więcej?
Mój czarny Śląsk?
Czy wytworne Niemcy?
Jedną kocham
A drugą szanuję.
Bo na Śląsku się urodziłam
Ale w Niemczech żyję.
I znam dwie mowy.
Zresztą -
Na Śląsku to tradycja stara.
Bo właśnie z tych
Dwóch języków -
Powstała nasza
Śląska gwara.
 

*

MARCOWE URODZINY

Kapryśny marzec dobiegał końca.
Skąpił ciepła. Skąpił słońca.
Wiatrem dmuchał.
Dopiero pod koniec
się udobruchał.
Stopniały ostatnie śniegu smugi.
Czarną ziemią orzą pługi.
Rolnik owies sieje.
Skowronek śpiewa. Słońce grzeje.
Nowe życie się budzi.
I radość wróciła do ludzi.
Wiosna przybyła!
Do kołyski małego synka położyła.
W ten przedostatni dzień marcowy.
Dzieciak piękny. Dzieciak zdrowy.
Zachowa się nazwisko.
Kołysz synka. Kołysz kołysko.
Matki serce rozsadza duma.
Do chrztu go zaniosła kuma.
Dano mu imię Franciszek.
Za jego zdrowie - ojciec wychylił
Kieliszek.
Wyrósł na wartościowego człowieka.
Ten mój kochany braciszek.

*

STRÓJ ŚLĄSKI-CZYLI CHŁOPSKI

Niemało w rzece
Upłynęło wody -
Nim chłopski strój,
Wyszedł z mody.
Nosiły go wiejskie niewiasty,
Z wielką paradą -
Choć w pracy codziennej,
Był ogromną zawadą.
Koszula była biała,
Długa pod kolana.
I spódnic kilka -
Każda ciasno zawiązana.
Kiecka długa - aż po ziemi
Się wlecze,
Aby ją uszyć -
Potrzeba metrów dziesięć.
Jakla - rękaw długi,
Zapięta pod uszy.
Jak tu wytrzymać,
W takiej katuszy?
Zapaska - długa, sztywna,
Haftowana w zęby.
Wkoło głowy chustka,
Aż nie widać gęby.
Od święta był strój drugi,
Wytworny, bogaty.
Zapaska jedwabna,
W malowane kwiaty.
Jakla - istne dzieło sztuki.
Obszyta w koronki i guziki.

Chustka w jedwabne strzępy,
Żółta, albo biała.
W kolorowe róże haftowana.
A w czasie zimy -
Gruba z wełny,
Cieplejsza od pierzyny.
Trzewiki, wysokie,
Ciasno sznurowane,
A na lato,
na obcasie
Na guzik zapięte.
Strój nie był tani
Ale raz nabyty,
Wystarczył życie całe
U każdej kobiety.
Ino był niewygodny.
Ale któż myślał wtedy o wygodzie?
Ważne było - że nie podlegał modzie.
Bo jak stare przysłowie głosi -
Że zejdzie na psy,
Kto modnie się nosi.

*

ZAGADKA

Do dziś - nieodgadniona zagadka.
Dlaczego - taki dobry był chleb.
Który upiekła Matka?
Choć już długie lata przeszły,
Zapach tego chleba,
Zachowały moje zmysły.
Czy dlatego - że stojąc przy dzieży
Uczyła nas - dzieci pacierzy?
Albo zapiekała słońca promyk?
Bo jak dobry był mały podpłomyk,
Jeszcze ciepły - aż parzył ręce.
Czy też zapiekała nie wiedząc
Swoje serce?
Wiem, że w tym chlebie,
Nie była tylko mąka.
Był tam też śpiew skowronka,
Zapach maków i bławatek
I kąkolu mały dodatek.
Szum wiatru i ciepło ognia.
Ten dobry chleb - żywił nas co dnia.
Dziś mam różnego jadła dostatki.
Lecz nie mam takiego chleba
Jaki był u Matki.

*

MAŁY SKLEPIK

Na wsi -
W małym sklepiku,
Było różnego towaru bez liku.
Moi złoci !
Jakie tam były dobroci.
A zapach jaki !
Aż cieknie ślinka.
Żeby skosztować choć odrobinkę.
Ale tu można tylko oczy napaść.
Bo nic nie kupisz
Za Bóg - zapłać.
A dorośli wielkie sknery !
Kupią tylko figi cztery.
Szklanka cukru
To dla nich zapas wielki
I nafty do petronelki.
Jeszcze do prania
Zielonego mydła,
Żeby nie wyglądali
Jak straszydła.
Więcej im nie potrzeba.
Bo sami upieką chleba.
A reszta na polu urośnie
No i krowa - ocieli się ku wiośnie.
Kilka jajek zniosą kury.
I ziemniaków jest pół fury.
A kto dzieci chowa w zbytku,
Ten nie ma z nich
Wiele pożytku.
Być może.
Lecz twardy cukierek,
Plasterek kiełbasy,
Były wtedy lepsze -
Niż potem wszystkie rarytasy.
W życiu każdy
Gromadzi i waży.
Lecz do trumny
Nikt nie zabiera bagaży.
Co i dobrze,
Bo gdyby mogli -
Zabrali by całe mieszki
A tak tylko -
Cztery deski.

*

CMENTARZ

Daleko na cmentarz
Zabiegły myśli moje.
I stanęły nad grobem,
Gdzie spoczęło dobrych ludzi troje.
Niedawno ojciec
I przed laty matka,
A najpierw w tym grobie,
Pochowano dziadka.
Cmentarz był wtedy mały
I te groby co teraz w środku,
Dawniej przy płocie stały . Za płotem ścieżyna.
Wydeptały ją dziecięce nogi,
Bo tu biegały do szkoły,
Skracając sobie drogi.
Grabarz człek stary,
Był zawsze bez głowy nakrycia.
Na cmentarzu spędził
Połowę życia.
On wiedział gdzie kogo pochował,
Bo numery mogił w pamięci zachował
Pomników było mało.
Ot - gdzieniegdzie kwiaty,
Bo mało kto we wsi był bogaty.
Żywym czasu nie stało
Nad grobami zawodzić,
Bo w polu jest robota,
Trza za pługiem chodzić.
Dlatego Święto Zmarłych
Jest w listopadzie.
Gdy praca skończona
I w polu i w sadzie.
Lecz przedtem,
Kobiet spracowane ręce,
Plotły długie świerkowe wieńce.
I róże z bibuły
W różne kolory.
Poświęcały na to długie wieczory.
Opowiadając przy tym
Baśnie niesłychane.
Śmieszne i straszliwe,
Często z palca wyssane.
Ze strachu aż włosy
Stały na głowie.
I po plecach
Przechodziło mrowie.
Do tego wiatr
Za oknem zawodził,
A nam się zdało,
Że to duch chodził.
Gdy przyszły Zaduszki
Majono skromnie groby
I zapalano świeczki.
A często też bywało,
Że śniegu spadło nie mało.
Święto Zmarłych przypomina.
Że każdemu wybije
Ostatnia godzina.

*

OSTATNIE WAKACJE

Lato było - pachniały akacje.
W szkole rozdano świadectwa
I zaczęły się wakacje.
Umilkł dzwonek,
Szkoła opuszczona.
Miałam wtedy lat dziesięć,
Ot - drobina mała.
Miałam krótkie warkocze,
W kratkę wstążki
I nade wszystko kochałam książki.
Lubiłam czytać,
Tak jak mój dziadek Ignacy.
Który dużo czytał,
Nawet przy jedzeniu po pracy.
A propos dziadka
Wrogiem czytania była babka.
Bo dziadek czytając
Był głuchy i ślepy
I nigdy nie słyszał
Gadania kobiety.
Wyczytał raz w gazecie,
Że nie dobrze robi się na świecie.
Że na wojnę się zanosi.
Żeby chociaż zboże skosić.
Bo ziemniaki wykopać,
Któż zaręczy -
Czy jeszcze Polska będzie,
Czy już Niemcy.
Ludzie mieli smutne twarze,
Bo wojna zawsze ze śmiercią
Idzie w parze.
Po żniwach zaczęły się omłoty.
Odgłos cepów głuszyły samoloty.
I tak wśród pracy i troski,
Przyszła jesień do Polski.
I nam do szkoły iść pora.
Już jutro.
Lecz w nocy Boska kara,
Przyszło wojsko uzbrojone,
zostawiając za sobą domy spalone.
Zabitych ludzi i rozdarte serca.
Czy żołnierz też morderca ?
Lecz wojna to smok
Nienażarty.
I kto się nie broni,
będzie sam pożarty.
Dla nas zaczęły się długie wagary.
Bo w szkole tymczasem były koszary.
Ku wiośnie skończyły się niestety.
Nauczyciele w szkole już z innej planety.
Coś szwargocą w obcej mowie.
U nas - dzieci pustka w głowie.
Serce w piersi mocno stuka
I tak zaczęła się nauka.
Nauczyciela chyba coś napadło.
Bo zamiast mówić -
Warczy jakby płukał gardło.
Na trzewiki mówi "schuhe"
Zamiast cisza wrzasnął "ruhe"!
na tablicy pisze
Jakieś chińskie znaki.
Zamiast liter same haki.
Niech to wszystko porwie licho!
Każdy w ławce siedzi cicho.
Ni gadać, ni to czytać,
Ani wiedzieć jak się spytać.
Aby nie być jak niemowy.
Minęło kilka miesięcy
I już z dzieci czyste Niemcy.
Choć wojna toczy się dookoła,
My śpiewamy aż się trzęsie szkoła.
Że Żydzi giną
Niech nas to nie wzrusza.
Dobrze im tak -
Przecież ukrzyżowali Chrystusa.
My Hitlera młode pokolenie
I w piersi zamiast serca
Mamy mieć kamienie.
Silny charakter,
Nieugięta wola.
Dumni, cyniczni -
To młodzieży rola.
Silny zwycięża,
Słaby ginąć musi.
Takie świata prawo.
Czy tu, czy na Rusi,
A wojna potrzebna
Bo plewi narody.
To wszystko kierownik,
Wbijał nam do głowy.
Dziś wiem,
Że silny potrzebuje słabego
Aby siłę ćwiczył.
A mądry głupiego,
Bo kogóż by rozumu uczył?
Że dobro ze złem
Stale się splata.
Tak zawsze było
I będzie aż do końca świata.

*

PIELGRZYMKA W 1946 ROKU

Każdego roku na Wielki Piątek
I na Wniebowzięcie Marii,
Szły pielgrzymki do Kalwarii.
Na tak zwane odpusty.
Gdy czas był spokojny.
Lecz w czasie wojny,
Kiedy się zdało, że świat się zawali.
Trza było tańcować jak komu zagrali.
Cicho siedzieć. Jak pies się skulić.
Pokornie słuchać i mordę stulić.
Rządy nowe. Roboty przymusowe.
Jedzenie marne. Obozy karne.
Więzienne mury.
Młodzież męska ubrana w mundury.
Maszeruje gdzie każą.
I ginie - pod obcą strażą.
Światu nastał zły czas.
Matko Boska Kalwaryjska
Nie opuszczaj nas.
Dużo krwi i dużo łez.
Wsiąknęło w ziemię
Nim nadszedł wojny kres.
Pomału minął szok. I za rok -
Wierni pątnicy pojechali
Do Kalwaryjskiej Bogarodzicy.
I tak, ludzie z okolic i z Imielina,
Jechali wieczornym pociągiem
Do Oświęcimia.
Tam na dworcu całą noc czekali.
Dopiero rano dalej jechali.
Z przesiadkami, z przygodami.
Pociąg napełniony do niemożliwości.
Było maglowanie kości.
Śmiałki co nie znały strachu.
Siedziały na dachu.
Parowóz dymi. Lud pieśni śpiewa.
I rytmiczny stukot kół
Ze śpiewem się zlewa.
Radość rośnie w sercu.
Pociąg zwalnia biegu
I staje na dworcu.
Kalwaria Zebrzydowska wita pielgrzymów
Dążących do klasztoru
Do 00 Bernardynów.
Gdzie bazylika pełna przepychu.
Noclegi gotowe - czekają na strychu.
Najpierw na kolana padają pątnicy,
Przed cudownym obrazem Bogarodzicy.
Przez cały tydzień niestrudzenie,
Trwały religijne praktyki w terenie.
Ślady krzyżowej drogi
Znaczone kapliczkami.
Od pojmania Chrystusa
Aż na Golgotą z krzyżami.
Ścisk wszędy był niemały.
Potem - tłumy odjechały
Ze łzą w oku.
Ty Kalwaryjska Panienko!
Odwiedzimy cię znów
W następnym roku.

*

MOJA WIOSKO

Wiosko moja kochana,
Przedmiocie wiecznej tęsknoty.
Dochowałaś ze wspomnień
Najdroższe mi klejnoty.
Bo skowronki
Śpiewem mnie witały.
Po łące kroczył
Bocian czarno - biały.
A w życie rosły chabry.
I niebo było błękitne.
Łąki kwieciem umajone
I wszędzie twarze znajome.
Ino ten las
Wydał mi się nowy.
Bo teraz jest liściasty
Dawniej był sosnowy.
Nawet zapach znajomy
Unosił się w powietrzu.
Szkoda, że domów tyle -
Narosły jak grzyby po deszczu.
I przez to widok wioski wydał
Mi się trochę inny.
Nie taki jaki zachowałam
Ze wspomnień dziecinnych.
I dzieci, które przed laty żegnałam ...
Dzisiaj nikogo z nich
Już nie poznałam.
Mnie też już nie zna
Młode pokolenie,
Bo żyją daleko.
Lecz tu mam korzenie.

*

INNA JESTEŚ

Wiosko moja rodzinna
Dlaczego jesteś inna?
Gdzie podziały się dawne czasy?
Zmieniły ci się drogi
I zniknęły lasy.
Gdzie stały chatki -
Dziś są kamienice
I trudno poznać,
Że to Jamnice.
Pomarli ludzie starej daty.
Którzy z każdego skrawka ziemi,
Zbierali plon bogaty.
Teraz - rosną chwasty i lebiody.
Bo pracy w polu
Nie lubi człowiek młody.
Dziś - nastały obyczaje nowe.
Najprościej kupić wszystko gotowe.
Wolny czas spędzić radośnie.
A kto głupi niech robi
Aż mu garb urośnie.

*

MÓJ ŚLĄSK

Na Śląsku zostały
Drogie mi osoby.
Synowie, wnuki
I rodziców groby.
Zostały miejsca,
Które kochałam
I dom -
W którym mieszkałam.
Sąsiedzi i przyjaciele
I moje miejsce w kościele.
Wspomnienia smutków i radości.
I praojców kości.
Zostało wszystko,
Co było mi drogie.
Z pustymi rękami
Wybrałam się w drogę,
Lecz widać,
Że tego było mało.
Bo jeszcze serce -
Na Śląsku zostało.

*

TĘSKNOTA

Śląsku mój drogi.
Ja zawsze ze wzruszeniem
Wracam w twoje progi.
Wtedy - serce we mnie
Tak uderza i skacze z radości.
Że znów cię zobaczę.
Potem oczy,
Widokiem twym poję.
Szczęśliwa,
Że na śląskiej ziemi stoję.
Jeszcze dźwięk znanej mowy
Pieści moje uszy
I jest mi wtedy
Tak błogo na duszy,
Jakbym była już w niebie -
Mój Śląsku!
Wcale nie łatwo
Jest żyć daleko od ciebie.
 


Br. Józef Stekla ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Apostołów Piotra i Pawła w Skoczowie

 

W BETLEJEM


Co za blask?
Co się dzieje? Tam goreje.
Bracia patrzcie wszyscy.
Aniołowie się zjawiają,
Cudnymi głosy śpiewają.
Pastuszkom nowinę
O Bożej Dziecinie.
Gdy dwunasta godzina
Już uderzyła
A Panienka Maryja
Już porodziła Jezuska małego
Synaczka Bożego
W stajence
Słyszeli pasterze aniołów nowinę
Poszli do Betlejem przywitać dziecinę.
Hej ! Ha ! Nasza hasa, śpieszy do szałasa
Do Jezuska małego
Do Synaczka Bożego.
Śpieszy się i cieszy,
Wznosi miłe głosy.
Dary Jemu dali,
Jemu się kłaniali
I Mu też wesoło zaśpiewali:
Jezusku miły przyjmij od nas przyjmij
te to dary, które teraz Tobie podawamy.
Jezusku nasz miły ukochany.
Z Twego narodzenia się cieszymy.
 


S. Agnieszka Przybylska ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Trójcy Świętej w Chełmie Śląskim

 

Czternaście razy przybiłam gwóźdź do Twego ciała
Czternaście razy moja wola zgrzeszyć chciała
Tak jak jest czternaście stacji Drogi krzyżowej
Tak w każdej z nich Cię zraniłam - Mój Jezu! Mój Boże!

Już w pierwszej stacji na śmierć Cię skazałam
Ponieważ innych ludzi się bałam
By się im sprzeciwić brakło mi odwagi
Za dużo było w tych grzesznikach powagi...
I wtedy właśnie jednym z nich się stałam
Mój Jezu! Ja Cię na tą śmierć skazałam.

Teraz na Twe ramiona tak ciężki krzyż dali
Że pod nim upadłeś a oni się śmiali
A ja... bałam się pomóc więc śmiałam się z nimi
Zabijałam Cię! Mój Jezu jedyny...

Idąc dalej na drodze swą Matkę spotkałeś
Ona płakała i Ty płakałeś
A ludzie szydząc do przodu Cię pchali
I ja wraz z nimi chciałam od mamy Cię oddalić....

Gdy już widzieli że nie dasz rady to się ulitowali!
Jakiemuś Szymonowi nieść krzyż z Tobą kazali
Ty chciałeś bym to ja pomogła Ci go nieść
Lecz to ja Ci go dałam i szłam do niego przybić Cię...

Nagle jakaś kobieta - mówią że Weronika
Bierze chustę i do Twej twarzy przytyka
Lecz szybko ją grzesznicy od Ciebie odgonili
I z Ciebie się śmiali i z niej szydzili
A ja razem z nimi z Weroniki się śmiałam
Bo weszłam na Drogę Twej śmierci i zejść z niej się bałam
Zabiliby mnie, tak jak Ciebie Chrystusie!
Więc łatwiej było iść Cię przybić do krzyża Jezusie....

Było Ci tak ciężko że drugi raz upadłeś
Chciałeś bym Cię podniosła - nie przyszłam - pobladłeś...
Nie miałeś sił by iść, nie miałeś sił by wstać
A mnie kazali krzyż na te zmęczone ramiona dać!!

Idąc dalej płaczące niewiasty spotykasz
Pocieszasz je i Świętymi rękoma dotykasz
Jezu! A może one Cię nie kochają
A płaczą dlatego, że za to pieniądze otrzymają?
I ja mogłam być tą niewiastą płaczącą....
A szłam Cię zabić drogą na Golgotę wiodącą.

Idziesz dalej.... i trzeci raz upadasz
Na znak zmęczenia ręce rozkładasz
Lecz wszyscy grzesznicy ze mną na czele
Kazali Ci wstać, zadając rany na ciele...

A Ty ... Ty mnie nie potępiłeś, tylko spojrzałeś
Mój Jezu! Ty nawet wtedy mnie kochałeś....

Jeszcze bardziej ludzie upokorzyć Cię chcieli
Więc szaty z świętego Twego ciała zdjęli
Dotarli na Golgotę, przybili Cię do krzyża
I wiedzieli że godzina Twej śmierci się zbliża.

Gdy Twe Święte ciało na krzyżu wisiało
Patrzyłam na Ciebie - serce mi się krajało
Bo to właśnie moje grzechy Cię zabiły
I mój brak odwagi - Jezusie miły

Płaczę, a Ty z spoglądając na mnie mówisz, że mi przebaczyłeś
I że tą śmiercią me grzechy odkupiłeś
Umierałeś a ja widziałam jak cierpisz przyjacielu kochany
Lamentując całowałam Twoje Święte rany
Wtedy przyrzekłam Ci że dla serca Twego najświętszego
Nie uczynię już nigdy nikomu nic złego
Bo każde zło i grzech zadają Ci cierpienie
Raz jeszcze, Jezu proszę Cię o wybaczenie!

*

W końcu zamknąłeś oczy więc zdjęli Twe ciało
Które tyle już na tym krzyżu wycierpiało
A teraz spoczywa ono w Świętym Grobie
A ja z Twą mateczką chcę dzielić żałobę....

Przez tę Drogę krzyżową zrozumiałam tak wiele
Że Ty, Jezu jesteś moim przyjacielem....
Że potrafisz zobaczyć dobro w mej osobie
I że ufam kochany Jezu tylko Tobie!
Ufam tylko Tobie....
Leżysz na chodniku- bardzo zabrudzonym
Deptany każdego dnia przez biednych, bogaczy....
Jakiś pijak czasem spojrzy wzrokiem zanudzonym
I tego że mu zająłeś miejsce- nigdy nie wybaczy.

Minęła wiosna, lato - jesień już nadchodzi
Wkrótce deszcz resztkę Twojej barwy zmyje
I chłodny wiatr jesienny ramiona ochłodzi
A później znów śnieg swym puchem przykryje.

A Ty znów z tą nadzieją która nie umiera
Będziesz się śmiał do każdej siostry, każdego braciszka
I udając żeś szczęśliwy, że nic Ci nie doskwiera
Nadal będziesz czekał na Świętego Franciszka.....

Wiesz że on by Cię zobaczył na tym brudnym poboczu
I słysząc jakże szybkie swego serca bicie
Ucałowałby Cię i ocierając łzy z swych Świętych oczu
Nosiłby Cię już zawsze przy swym potarganym habicie.

Przyszedł!
I zabrał na siebie całe Twe cierpienie
Ten bosy, szczupły biedaczyna z Asyżu
Bo doskonale rozumiał że w Tobie Zbawienie
W Tobie!! O Święty, Jezusowy Krzyżu!

*

Pragnę mieć taką odwagę, by nie bać się „włochatych pająków”
Pragnę mieć taką zawziętość, by ukończyć studia chemiczne
Pragnę mieć tyle chleba, by nakarmić wszystkie głodne gołąbki na katowickim dworcu
Pragnę mieć taką moc, by zmienić świat na lepsze
Pragnę mieć takie duże serce, by pomieścili się w nim również Ci, którzy mnie nienawidzą
Pragnę mieć tak dobrą znajomość języków obcych, by rozumieć co mówią rozanielone ptaszki
Pragnę mieć takie sumienie, by nawet zabicie owada było dla mnie grzechem
Pragnę mieć takie poczucie własnej winy, by co dzień chodzić do spowiedzi świętej
Pragnę mieć taki wzrok, by widzieć chroniącą mnie dłoń przebitą „ na wylot” od gwoździa
Pragnę mieć tak dobry słuch, by słyszeć jak co dzień mi powtarzasz że mnie bardzo kochasz

Najbardziej jednak pragnę, by teraz do mojego ciała przybijali winy ludzkości, nie potrafię bowiem patrzeć dłużej na Twe smutne, krwią płaczące oczy.
Naprawdę, Jezu!
Nie potrafię...

*

Miałeś 20 lat gdy śmierć cię objęła ramionami swemi
Przyszła tak nagle i bez zapowiedzenia
Błagałeś... Zostaw mnie jeszcze tutaj na tej ziemi
Tak wiele mam do zrobienia...
Jeszcze tylko mateczkę przeproszę
Za wszystkie łzy które przeze mnie wylała
Jeszcze kwiaty na cmentarz zaniosę
Babuni, która zawsze tak bardzo kochała...
I ojcu podziękuję za dobre wychowanie
Za to, że chwalił i za to, że karał
Za ciągle istniejące w oczach zatroskanie
I za to, że się tak bardzo starał.
I jeszcze wyspowiadać się muszę
Bo wcześniej nie zdążyłem
Dlaczego tak wcześnie przyszłaś po mą duszę???
Ja tylu rzeczy jeszcze nie zrobiłem...
Lecz śmierć wytrzeszczając swoje wielkie oczy
Tak odpowiedziała:
„ Twe życie już zbyt długo się toczy
Nie będę więcej czekała!”

*

Widzisz?
W swym życiu zawsze na wszystko czas miałeś
I pewny swej niepewności byłeś
Tak wiele rzeczy na później odkładałeś
I zrobić ich nie zdążyłeś
A więc bezradny człowiecze mały
W smutku i w radości, w doli i niedoli
Nie bacząc na to, czyś młody czyś stary
MEMENTO MORI!
 


 

S. Teresa Brych ze Wspólnoty FZŚ przy Parafii Św. Antoniego w Rybniku 


U P. Pio w San Giovanni Rotondo

To Ty płakałeś we mnie nad jego grobem
Wylałam morze łez nie moich
Patrzący na to mówili, że mnie bardzo kochasz
i dasz mi wspaniały prezent.
Dałeś mi więcej niż mogła pragnąć moja dusza.
Pokazałeś mi swoje kochające serce
pozwoliłeś mamie, żeby mnie przytuliła
i to najważniejsze dałeś mi swoje serce
przypominając, co mnie najbardziej z Tobą łączy

Wielki Czwartek - Ustanowienie Eucharystii.

***
Miłować Pana

Ty ze mną, a ja z Tobą,
skąpana w Twoim świetle
z sercem otwartym na Twoje dary
dary Prawdy Przedwiecznej.

Miłością stopiona w jedno
z twoim Boskim sercem
chcę być tylko radością
radością i niczym więcej.

***
Eucharystia

Morzem miłości wlewasz się w duszę moją
otwierając przede mną coraz to nowe przestrzenie.
Czuje ten cichy plusk i szmer fal w sobie
gdy przychodzisz, by mnie w siebie przemienić.

***
Moja modlitwa

Boże nie zniżaj się tak do mnie
ale spraw, by wyrosły mi skrzydła
pozwalające mi wznieść się ponad moje słabości.

Spraw by moja dusza uleciała wysoko
bym nie marnowała czasu, który mi dałeś
na sprawy mało znaczące, albo prawie nic.

Chcę byś wyciągnął na powierzchnię
Twoją cząstkę ukrytą we mnie.
Dopomóż mi w tym
tak bardzo Cię proszę.
Chcę patrzeć na sprawy tego świata
Twoimi oczyma
Chcę być świadectwem Twojej wielkiej
miłości człowieka
Tobie się cała oddaję i proszę spraw
by nasz dialog nie miał końca.
Spraw proszę bym Cię rozumiała
A nade wszystko bym Cię kochała coraz bardziej.

***
Kiedy stanę na progu Sykstyny
I pomyślę o początkach
o Źródle Życia
Obym się nie zamieniła w kamień
jak żona Lota zastygła w płaczu,
że nie czerpałam będąc tak blisko.

Nigdy się nie oglądać,
patrzeć tylko przed siebie
Nie rozpaczać za tym co minęło.
Bóg kocha mnie przecież tak
Jak Michała Anioła
Więc z radością codziennie od nowa
podejmę swoje dzieło.

***
Spowiedź generalna

Nie wiem do jakiego tchórzostwa jest zdolne moje serce
Nie znam przecież ciemności, w których ono bije
Nie znam również odwagi do jakiej jest zdolne
Nie znam swego serca, tak jak nie znam Ciebie Boże
i nie poznam dopóki w świecie żyję

Ta ciemność, która mnie spowija jest jak całun
okrywający nędzę śmiertelnego ciała,
ciemność jak całun
Kiedy rozdarłeś na chwilę tę ciemność
moja dusza zadrżała z radości i poznałam
w śmiertelnym ciele nieśmiertelna dusza
Przez krótką chwilę dałeś mi poznać, czym jest Twoja Miłość
Dotknąłeś mej duszy, jak muśnięcie
skrzydełkiem motyla
Bo Ty wiedziałeś, że w tym momencie
tylko tyle jestem w stanie przyjąć.

Boże, padam przed Tobą na kolana, nie nie padam,
mnie nie ma

Jestem wtopiona w Ciebie
Moje serce bije jak dzwon na Anioł Pański
FIAT
Mnie nie ma. Jestem, której nie ma.
Boże wołałam, dlaczego mnie nie spotyka nic wielkiego,
tak jak Twoich świętych, mnie, która
jestem żoną i matką.
Czyż żona i matka to dla Ciebie cos gorszego.

Dziś proszę wybacz mi to bluźnierstwo
brak ufności w Twoją dobroć i Miłość
brak nadziei i wiary w to,
że w tej prostocie dnia codziennego
kochasz mnie więcej niż siebie samego.

Panie mój, Ty który jesteś samą Miłością,
nie pochylaj się już nade mną.
Przypomnij mi, ze dałeś mi skrzydła,
że nie stworzyłeś mnie po to,
bym zgarbiona wpatrywała się tylko w ziemię.
Przypomnij mi, że stworzyłeś mnie do radości,
że Twoja łaska zawsze mieszka w moim sercu.

Maryjo, Mateńko, Miriam, najczulsza z matek.
Zwiastowanie, ołtarzyk zawieszony na ścianie
fiat, Panie, fiat, bije moje serce.
Maryjo, Mateńko, zanieś Panu moje fiat.

Panie mój, najlepszy Ojcze, Ty który uchyliłeś rąbek mojego całunu,
którym spowiłeś mnie, bym się nie spaliła
w Twoim świetle.
Panie, mogę powiedzieć wraz z Maryją, która trzyma mnie za rękę
Fiat.

Już nie ma we mnie pytania:
Czy Ty mnie kochasz Panie.
Pokazałeś mi swoje Serce, które bije dla każdego
i dla mnie.
Serce Żywe Twojego Syna.

Nie ma już we mnie pytania
Czy Ty mnie kochasz Panie?
Dziś pytam siebie:

Czy ja zrobiłam wszystko,
by odpowiedzieć na Twoją Miłość.
Czy ja podałam Ci rękę, kiedy Ty wychodziłeś
na moje spotkanie
Nie
Ja zatrzaskiwałam drzwi ze złością,
byś dał mi święty spokój
Święty spokój

Święty, Święty, Święty Pan, Bóg zastępów
Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej.
Nasi święci, którzy są Twoją chwałą
Czy oni jak ja pytali Ciebie o Twoją Miłość
Czy tylko mówili Tobie jak oni Ciebie kochają

***
Modlitwa poranna

Napełnij moje serce miłością żarliwą
bym miała odwagę oderwać swe ręce
od krzyża własnego egoizmu

Napełnij moje serce miłością cierpliwą
bym umiała czekać, aż wzniesiesz mnie
w bliskość Twojego Serca.

Napełnij moje serce miłością łaskawą
bym miała z czego czerpać i rozdawać tym,
których kochasz ze mną

Napełnij moje serce skruszone miłością
bym współweseląc się z Twoją Prawdą
wszystko mogła dziś znieść dla chwały Twojego Imienia.

***
Modlitwa Serca grudzień 2003

Panie, który na nowo narodziłeś się w szopie mojego serca,
w całej jego nędzy i ubóstwie,
okaż mi tę łaskę bym promieniując Twoja Miłością,
świeciła jak gwiazda betlejemska,
by wskazywać do Ciebie drogę tym,
którzy czasem na mnie patrzą.
Panie, czuję, że jestem częścią Twojego Kościoła,
żywym kamieniem w jego budowli.
Czuję, że myśli, które się rodzą w mojej głowie,
nie tylko się w niej rodzą co przepływają.
Ty Panie wypełniasz puste naczynie z gliny, którym jestem,
tymi wszystkimi darami i łaskami, które przyszło mi przeżywać.
Panie dziękuję Ci, że mnie tak obdarowałeś.
Wiem, że nie jestem tego godna,
więc z tym większą wdzięcznością tulę się do Twego Serca
przepełnionego Miłością, której pojąć swym umysłem nie zdołam,
chyba, że Twoją wolą będzie obdarzyć mnie darem poznania.
Panie dziękuję Ci za Twoją Miłość.
Chciałabym w Twoich rękach być tą,
która światła Twej Miłości nie chowa pod korcem,
pod powłoką ziemskiej cielesności,
ale jaśnieje i obdarowuje wszystkich, którzy staną na mej drodze.
Panie dałeś mi talent, umiem malować.
Tyle dróg różnych namalowałam,
ale Ty wiesz, że lubię nowe, coraz większe wyzwania.
Ty dałeś mi większy dar, czuję to w sobie,
Ty dałeś mi dar nad dary, jeszcze do końca go nie poznałam,
dopiero go wyczuwam.
Nie zdaję sobie jeszcze sprawy z wielkości Twojej Miłości.
Ty na ten czas dałeś mi poznać czego pragniesz ode mnie.
Powiedziałeś – miłuj swoich nieprzyjaciół, kochać miłością podobną do Twojej,
Ty odkryjesz przede mną tę drogę najpiękniejszą, najwłaściwszą,
wszak powiedziałeś do mnie przed laty:
to serduszko do dziś przechowuję
Serce otwarte, toruje drogę
tym co stoją za progiem.

***

Odpowiedź dla Jana od Krzyża
O Słowie Bożym

Jan: „Dziewica Przenajświętsza
Ze Słowem Bożym w łonie
Do ciebie przyjdzie z drogi
Jeśli Jej dasz schronienie”

Przyniosłaś Go Maryjo w swoich dłoniach.
Był maleńki jak ziarenko.
Nie wiem, gdzie Go we mnie położyłaś
zapytam mojego serca.
Twoje Serce i moje serce.
Jaka jest między nimi przestrzeń
Czy ta przestrzeń pomiędzy to Niebo?
Przestrzeń rozpościerająca się nad pustynią.
Czy nad pustynią a może nad świątynią mojego serca.
Powiedz mi Maryjo, Ty przecież widzisz sercem
Czy ja mogę patrzeć jak Ty Maryjo
Myślę, że mogę, tylko najpierw złączymy te nasze serca.
Miłość złączy je, gdy nadejdzie godzina,
a wtedy, co stanie się wtedy
Czy zapali się światło i znajdziemy się w ogrodzie
EDEN
w objęciach Ojca i Syna.
Co stanie się w światłości?
Ty wiesz Maryjo

***
PIETA I

Stanąłeś przed Pietą, za moimi plecami
Patrzyłeś na Nią i na mnie
Wiedziałam, że na mnie patrzysz
Tak wiele widzisz, ale czy zobaczyłeś to co ja
Żebyś mógł zobaczyć to co ja
Musiałbyś kochać jak ja.
Czy widzisz Miriam trzymającą martwego Jezusa
Czy widzisz Boga zastygłego w bólu nad ludzką nędzą
Czy widzisz miłość zabitą na kolanach
Zastygłej w bólu kobiety
Czy widzisz myśl pierworodną,
Która już nie ma w sobie życia
Czy widzisz Mistrza, Michała Anioła,
Który stopił Miłość z kamienia
Czy widzisz?
Stoisz przed Pietą, patrzysz na nią i na mnie
I myślisz
Ona tak dużo widzi
Nie widzi tylko lustra.

***
PIETA II

Dla Ciebie Panie mogę być Pietą
Bo Ty masz moc, żeby ją ożywić
Przed rokiem stałam przed Nią i patrzyłam
Nie mogłam odejść od Niej, ani się nadziwić
Zobaczyłam siebie w lustrze
To pewnie dlatego, że uznałeś swoje dzieło za skończone
I postanowiłeś je ożywić
Spuściłeś z Nieba Twoją świętą rosę,
Niby ożywioną moc Twego Boskiego tchnienia.
potem czekałeś cierpliwie, najcierpliwszy z cierpliwych
Aż napełniona tą rosą ożyć zechcę sama

***
JUTRO

Jutro niewinne słowo, które tak wiele w nas zabiło
Jutro, jakieś tam, nieokreślone, rozmywające ważność wszystkich zdarzeń
Nie dziś – jutro, nigdy nie nadchodzące, nadające słowu nadzieja rangę głupoty.
Jutro – czy można to słowo w sobie uleczyć
daj mi Boże uleczyć w sobie to słowo,
podpowiedz mi jak mam to zrobić
już wiem
nadejdzie jutro, kiedy już nic nie napiszę,
żadnego słowa i nie dam Ci szansy byś nadał mu rangę nieśmiertelności.
Jutro, niewinne słowo jak kropla kamień potrafi wydrążyć
Jutro niby podnóżek niby pomost do wiecznej radości
Niewinne słowo – miecz obosieczny
jak znak przy drodze wiodący do śmierci
będącej bramą do wiecznego życia –
a może do świętości.

***
Stacja X

Już Cię z szat obnażyli
wyśmiali i wykpili
pod sąd poddali
każdy w Tobie szczegół.

Wszystko po swojemu
nazwali, ocenili
w swej pysze zadufani
ludzie o czystym sumieniu

A Ty, patrzący Sercem
zawstydzony do granic
swoim obnażeniem
prosiłeś:

Ojcze przebacz, przecież nie wiedzą co czynią

Prosiłeś, bo wiedziałeś
Bóg w słowie
Jak miecz obosieczny
Jedyny
Niezmienny
Sprawiedliwy

***

Jestem morzem uśpionym, gdzieś na końcu świata,
które faluje pod wpływem wiatru Twego tchnienia
Śpię... jest mi dobrze, kiedy tak mnie głaszczesz.

Jestem jak wulkan zgasły, we wnętrznościach Ziemi,
w którym podtrzymujesz żar ukrytego tlenia
Czuwam, czekam, może zechcesz go ożywić.

A może czekasz, aż sama powiem chcę
– Chcę –

Chcę Panie, byś wzburzył to morze, byś zapalił ten płomień
Byś zerwał ten całun, którym mnie okryłeś
Czy ja za mało chcę, że ciągle powtarzasz:

Nie budźcie jej ze snu – póki nie zechce sama

Duszo moja uśpiona, czy ty wiesz kto budzi cię ze snu.

To ten, który Jest. Ten, który wszystko o Tobie wie.
On wie ile możesz znieść, zaufaj Mu.
Obudzi Ciebie ze snu – gdy nadejdzie Godzina.

***
Wiedziałam, że ziarenkiem piasku jestem na brzegu
plaży leżącej blisko Ciebie
Jesteś dla mnie oceanem spokojnym obmywającym
kojącą bryzą moje brzegi

Wiem, nie pomyślisz oszalała – ziarenko i brzegi
Czyż brzeg lądu nie jest ziarenkiem piasku
na skraju wszechświata

Dałeś mi to zobaczyć, uzdrowiłeś moje oczy,
ciągle mnie uzdrawiałeś, a mnie ciągle było za mało
więc nieustannie powracałam jak morska fala

Właściwie to nie wiem, czy piaskiem jestem, czy falą
Mnie wystarczy, że Ty wiesz
Ja nie muszę niczego wiedzieć

ja KOBIETA
PUCH MARNY
KUSICIELKA
EWA WYSUBLIMOWANA

Nie wiem czy ziarenkiem piasku – czy falą.
Dziś nie wiem gdzie mam siebie szukać,
a wydawało mi się, że się odnalazłam.

***
Katujemy Ciebie naszym słowem,
a Ty niezmiennie Boży tułaczu
przychodzisz do nas ze słowem życia.
Dajesz nam ciągle swoje przebaczenie
nam faryzeuszom, którzy dumni z siebie
wszystko przypisujemy sobie.
Wszystko co dobre przypisujemy sobie,
a na Twoje barki kładziemy krzyż
naszych błędów, wypaczeń, arogancji,
pychy i wszystkiego co nie zgadza się
z naszym chceniem

jesteśmy faryzeuszami
choć przeważnie o tym nie wiemy
Nie widzimy jak postępując w swoich
oczach w górę, nisko upadamy.

***
Siedząc oparci na miedzy
wśród łanów żółtych słoneczników
stapiamy się z zielonością łodyg
by wytrysnąć ku Niebu w koronach ze złota